niedziela, 1 września 2013

Rozdział 1

Rozdział zdetowała Himitsu. Bardzo dziękuję.

Harry obudził się w komórce pod schodami. Zamrugał kilka razy oczami, uszczypnął się w dłoń, ale wystrój pomieszczenia nie zmienił się nawet o jotę. Leżał na maleńkim, cuchnącym łóżku, które jednak poznał od razu. Tuż nad jego głową swój dom budował mały, włochaty pająk. Na podłodze stało poustawianych kilka figurek. Każda pochodziła z innego zestawu i każda miała za sobą ciężki chwile, o czym świadczyły liczne usterki. Nawet powietrze, które z głośnym świstem wciągnął Harry, pachniało tak samo.
Targany złym przeczuciem delikatnie dotknął swojej twarzy. Skóra była gładka, pozbawiona blizn, które przecież powinny tam być. Głowa była dziwnie mała, zdawała się należeć do chłopca, a nie do dorosłego czarodzieja. Wstał, a mimo to nie uderzył w sufit. Był niski, nawet śmiesznie niski. Zupełnie jak wtedy, gdy miał jedenaście lat.
Harry ostrożnie otworzył drzwi. W całym domu panowała cisza, co świadczyło o tym, że Dursleyowie spali. Nie słychać było żadnego dźwięku, ale mimo to Harry się nie poruszył. Nagle przed oczami stanęły mu lata, które spędził w tym domu. Zmierzył się z wieloma Śmierciożercami, nawet z samym Voldemortem, ale to Vernon Dursley przerażał go najbardziej. Tylko przy nim czuł się tak słaby, beznadziejny i niekochany.
Nagła nienawiść zalała Harry’ego. Nie był już małym chłopcem, był mężczyzną! Nie wiedział, czemu pojawił się w miejscu, które już dawno zostało zrównane z ziemią ani czemu wszystko wydaje się takie realne. Podejrzewał, że oszalał albo Voldemort testuje na nim nowy eliksir. Patrzcie państwo, oto przerażony Harry Potter - Chłopiec, Który Przeżył! Czy nie wygląda śmiesznie? Czyż nie kuli się ze strachu, chociaż wokół nie ma nawet cienia człowieka? Bohater, który stchórzył. Chłopiec, Który przeżył, Aby Bać Się Mugoli.
Otworzył szeroko drzwi i wyszedł na korytarz. Ściana była wypełniona zdjęciami Dudleya. Mały Dursley pierwszy raz jeździ na rowerze, pierwszy raz idzie do szkoły, pierwszy raz… nie musiał się przyglądać, aby wiedzieć, że jego nie ma na żadnym zdjęciu. Dursleyowie jeszcze nie oszaleli, aby przy swoim idealnym synu stawiać dziwaka.
Stanął przed lustrem, a to, co zobaczył, niemal zwaliło go z nóg. Patrzył na niego bardzo chudy, niski chłopak. Spod szopy kruczoczarnych włosów można było dostrzec zielone, szeroko otwarte ze zdumienia oczy. Wyglądał tak, jak prawie dziesięć lat wcześniej, prócz jednego szczegółu – blizna zniknęła. Była jego przekleństwem, ale również jedyną rzeczą, która była stała w jego życiu. Każdy wiedział, że Volemort jest mordercą, a Harry ma bliznę w kształcie błyskawicy na czole. Ziemia zaczęła uciekać mu spod nóg.
Zsunął się na podłogę i skulił, jednocześnie nie spuszczając wzroku z chłopca, który przyglądał mu się z lustra. Coś było stanowczo nie tak. Jak to możliwe, że znów był dzieckiem? Czemu nie ma blizny, skoro żadne zaklęcie nie było w stanie usunąć jej wcześniej? Był zagubiony i zły. Być może to była kara za używanie kamienia wskrzeszenia. Mówili, że wszystko ma swoją cenę, ale im nie wierzył.
- Chłopcze, gdzie jesteś? – krzyknął Vernon Dursley wściekłym głosem.
Harry przymknął na chwilę oczy, po czym z westchnieniem wstał. Jeśli był w czymś naprawdę dobry, to w radzeniu sobie z nieoczekiwanymi sytuacjami. Nie mógł pozwolić, by sparaliżował go strach. Nawet, jeśli nie był Chłopcem, Który Przeżył ani nawet czarodziejem, to mimo wszystko spędził lata walcząc. Wyprostował się. Czuł, jak z jego twarzy znikają wszystkie emocje, a w oczach pojawia się pustka. Nie był słaby, nie mógł być słaby. Ani teraz, ani nigdy.
Kiedy wielki mężczyzna stanął naprzeciwko Harry’ego, nie ujrzał już przerażonego dziecka. Nie potrafił powiedzieć, co się zmieniło. Chłopiec wyglądał tak samo. Był ubrany w stare ubrania Dudleya i miał brudne włosy zasłaniające oczy. Mimo to, zawahał się, gdy na niego spojrzał. Zmierzyli się wzrokiem i Vernon Dursley poczuł strach. 
-Ty… mały, obrzydliwy dziwaku! – warknął i uniósł pięść, chcąc nauczyć szczeniaka dobrych manier.
Następne, co poczuł, to jak unosi się w powietrzu i  uderza z łoskotem w ścianę. Krzyknął, czując ból. Zwinął się kłębek, próbując złapać oddech. Dopiero po chwili usłyszał skrzypienie desek i ciche kroki. Kiedy spojrzał w górę, ujrzał zimne, zielone oczy. W połączeniu z pełnym zadowolenia uśmiechem tworzyły dziwny obraz. Dziecko nachyliło się ku niemu i tuż przy jego uchu wyszeptało:
- Nie zrobisz tego więcej, Vernon. Ani ty, ani twój syn. Wiem, kim jestem, a ty wiesz, co mogę ci zrobić. Rozumiesz?
- Jak śmiesz?! -  Mimo bólu, zamierzył się, by uderzyć chłopca, ale magia zadziałała jeszcze raz i Vernon poczuł, jak wypełnia go przerażenie.
- Jak śmiem? Pytasz mnie, jak śmiem?! Nie będę dłużej twoim chłopcem do bicia. Znosiłem to przez dziesięć lat, ale teraz koniec. Jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie uderzyć, to cię zabije. Obiecuję.
Dursley mu uwierzył. Spojrzał mu w oczy i ujrzał w nich własną śmierć. Mieszkał z potworem, demonem i nie mógł nic na to poradzić.
Harry wstał powoli i wyszedł. Nie chciał, aby jego wuj zobaczył, jak bardzo trzęsą mu się ręce.
**
Następne tygodnie minęły Harry’emu dość monotonie. Wstawał, gdy słońce pojawiało się na niebie i szedł biegać. Ćwiczył, by nabrać mięśni i po to, by nie myśleć. Nie chciał zastanawiać się, czemu przerażone spojrzenia Vernona sprawiają mu tyle radości ani  rozmyślać, kiedy w końcu przyjdzie list z Hogwartu. Chciał jak najszybciej zobaczyć swoich dawnych przyjaciół, a jednocześnie bardzo się tego bał. Nie wiedział, jak wiele rzeczy zmieniło się w tym świecie.
Czasem śnił. Widział siebie, stojącego w wielkim, pustym pokoju. Otaczał go półmrok, ale mimo to, wiedział, że gdyby zapalił świece, ujrzałby podłogę skąpaną w szkarłacie. Trzymał coś w ręku, coś bardzo ważnego, ale nigdy nie potrafił zmusić tego Harry’ego, by spojrzał w dół. Trwał nieruchomo, aż nadchodził świt i sen kończył się. Logiczne byłoby, gdyby w nocy prześladowały go koszmary, ukazujące śmierć jego przyjaciół, ale nigdy tak nie było. Niepokoiło go to, bo jakaś cząstka jego, której zupełnie nie rozumiał, wiedziała, że to było właściwe. Musiał tylko sobie przypomnieć dlaczego.
Wciąż nie był pewny, czemu wrócił do swojego jedenastoletniego ciała. Cały czas czekał na jakiś cios, ale minęły dni, potem tygodnie, a on wciąż nie nadchodził. Milion razy zastanawiał się dlaczego i nadal nie wiedział. Gdyby to Voldemort go porwał, to już dawno powinien być martwy. Tom nigdy nie należał do szczególnie cierpliwych osób. Drugą opcją było to, że Harry po prostu oszalał. Być może znajduje się teraz w szpitalu i śni. Potter był jednak przekonany, że gdyby to nie było rzeczywiste, to znalazłby się w zupełnie innym miejscu. Przebywanie w towarzystwie Dursleyów napawało go lękiem i odrazą. Wciąż był dzieckiem i kiedy Vernon znów zaatakuje, nie był pewny czy sobie z nim poradzi. Jeśli zbyt często używałby magii, ministerstwo mogłoby uznać to za coś więcej niż przypadkowe użycie. Z drugiej strony, nie mógł pozwolić, by mężczyzna znów go dręczył. Był w kropce.
W końcu, dokładnie tego samego dnia, jak za pierwszym razem, przyszedł list. Tym razem, Harry nie pozwolił, by zobaczył go ktokolwiek prócz niego. Schował kopertę do kieszeni jeansów, które spadały z niego przy każdym kroku i wrócił do kuchni. Vernon obserwował go, czekając na jakąś oznakę słabości. Po drugiej stronie stołu, Petunia po raz kolejny rzuciła im zdziwione spojrzenie. Nic nie powiedziała, gdy Harry bez słowa wziął dwie kromki chleba i ruszył w kierunku starej sypialni Dudleya, która teraz należała do Pottera. Wiele się zmieniło, ale instynkt podpowiadał brunetowi, że ten spokój nie można trwać wiecznie.
W pokoju Harry usiadł na łóżku i zaczął obracać kopertę w dłoniach. Ostrożnie ją otworzył i zaczął czytać. Z każdym słowem zadowolenie zmieniało się w przerażenie. Z wściekłością rzucił list na ziemię i schował twarz w dłoniach. Mimo to, przed oczami wciąż miał kilka pierwszych linijek tekstu:
HOGWART
SZKOŁA
MAGII i CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: Tom Marvolo Riddle

Gdzie, do cholery, był Dumbledore?