Rozdział zdetowała Himitsu. Bardzo dziękuję.
Harry obudził
się w komórce pod schodami. Zamrugał kilka razy oczami, uszczypnął się w dłoń,
ale wystrój pomieszczenia nie zmienił się nawet o jotę. Leżał na maleńkim,
cuchnącym łóżku, które jednak poznał od razu. Tuż nad jego głową swój dom
budował mały, włochaty pająk. Na podłodze stało poustawianych kilka figurek.
Każda pochodziła z innego zestawu i każda miała za sobą ciężki chwile, o czym
świadczyły liczne usterki. Nawet powietrze, które z głośnym świstem wciągnął
Harry, pachniało tak samo.
Targany złym
przeczuciem delikatnie dotknął swojej twarzy. Skóra była gładka, pozbawiona
blizn, które przecież powinny tam być. Głowa była dziwnie mała, zdawała się
należeć do chłopca, a nie do dorosłego czarodzieja. Wstał, a mimo to nie
uderzył w sufit. Był niski, nawet śmiesznie niski. Zupełnie jak wtedy, gdy miał
jedenaście lat.
Harry
ostrożnie otworzył drzwi. W całym domu panowała cisza, co świadczyło o tym, że
Dursleyowie spali. Nie słychać było żadnego dźwięku, ale mimo to Harry się nie
poruszył. Nagle przed oczami stanęły mu lata, które spędził w tym domu.
Zmierzył się z wieloma Śmierciożercami, nawet z samym Voldemortem, ale to Vernon
Dursley przerażał go najbardziej. Tylko przy nim czuł się tak słaby,
beznadziejny i niekochany.
Nagła
nienawiść zalała Harry’ego. Nie był już małym chłopcem, był mężczyzną! Nie
wiedział, czemu pojawił się w miejscu, które już dawno zostało zrównane z
ziemią ani czemu wszystko wydaje się takie realne. Podejrzewał, że oszalał albo
Voldemort testuje na nim nowy eliksir. Patrzcie państwo, oto przerażony Harry
Potter - Chłopiec, Który Przeżył! Czy nie wygląda śmiesznie? Czyż nie kuli się
ze strachu, chociaż wokół nie ma nawet cienia człowieka? Bohater, który
stchórzył. Chłopiec, Który przeżył, Aby Bać Się Mugoli.
Otworzył
szeroko drzwi i wyszedł na korytarz. Ściana była wypełniona zdjęciami Dudleya.
Mały Dursley pierwszy raz jeździ na rowerze, pierwszy raz idzie do szkoły,
pierwszy raz… nie musiał się przyglądać, aby wiedzieć, że jego nie ma na żadnym
zdjęciu. Dursleyowie jeszcze nie oszaleli, aby przy swoim idealnym synu stawiać
dziwaka.
Stanął przed
lustrem, a to, co zobaczył, niemal zwaliło go z nóg. Patrzył na niego bardzo
chudy, niski chłopak. Spod szopy kruczoczarnych włosów można było dostrzec
zielone, szeroko otwarte ze zdumienia oczy. Wyglądał tak, jak prawie dziesięć
lat wcześniej, prócz jednego szczegółu – blizna zniknęła. Była jego
przekleństwem, ale również jedyną rzeczą, która była stała w jego życiu. Każdy
wiedział, że Volemort jest mordercą, a Harry ma bliznę w kształcie błyskawicy
na czole. Ziemia zaczęła uciekać mu spod nóg.
Zsunął się na
podłogę i skulił, jednocześnie nie spuszczając wzroku z chłopca, który
przyglądał mu się z lustra. Coś było stanowczo nie tak. Jak to możliwe, że znów
był dzieckiem? Czemu nie ma blizny, skoro żadne zaklęcie nie było w stanie
usunąć jej wcześniej? Był zagubiony i zły. Być może to była kara za używanie
kamienia wskrzeszenia. Mówili, że wszystko ma swoją cenę, ale im nie wierzył.
- Chłopcze,
gdzie jesteś? – krzyknął Vernon Dursley wściekłym głosem.
Harry
przymknął na chwilę oczy, po czym z westchnieniem wstał. Jeśli był w czymś
naprawdę dobry, to w radzeniu sobie z nieoczekiwanymi sytuacjami. Nie mógł
pozwolić, by sparaliżował go strach. Nawet, jeśli nie był Chłopcem, Który
Przeżył ani nawet czarodziejem, to mimo wszystko spędził lata walcząc.
Wyprostował się. Czuł, jak z jego twarzy znikają wszystkie emocje, a w oczach
pojawia się pustka. Nie był słaby, nie mógł być słaby. Ani teraz, ani nigdy.
Kiedy wielki
mężczyzna stanął naprzeciwko Harry’ego, nie ujrzał już przerażonego dziecka.
Nie potrafił powiedzieć, co się zmieniło. Chłopiec wyglądał tak samo. Był
ubrany w stare ubrania Dudleya i miał brudne włosy zasłaniające oczy. Mimo to,
zawahał się, gdy na niego spojrzał. Zmierzyli się wzrokiem i Vernon Dursley
poczuł strach.
-Ty… mały,
obrzydliwy dziwaku! – warknął i uniósł pięść, chcąc nauczyć szczeniaka dobrych
manier.
Następne, co
poczuł, to jak unosi się w powietrzu i
uderza z łoskotem w ścianę. Krzyknął, czując ból. Zwinął się kłębek, próbując
złapać oddech. Dopiero po chwili usłyszał skrzypienie desek i ciche kroki.
Kiedy spojrzał w górę, ujrzał zimne, zielone oczy. W połączeniu z pełnym
zadowolenia uśmiechem tworzyły dziwny obraz. Dziecko nachyliło się ku niemu i
tuż przy jego uchu wyszeptało:
- Nie zrobisz
tego więcej, Vernon. Ani ty, ani twój syn. Wiem, kim jestem, a ty wiesz, co
mogę ci zrobić. Rozumiesz?
- Jak śmiesz?!
- Mimo bólu, zamierzył się, by uderzyć
chłopca, ale magia zadziałała jeszcze raz i Vernon poczuł, jak wypełnia go
przerażenie.
- Jak śmiem?
Pytasz mnie, jak śmiem?! Nie będę dłużej twoim chłopcem do bicia. Znosiłem to
przez dziesięć lat, ale teraz koniec. Jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie
uderzyć, to cię zabije. Obiecuję.
Dursley mu
uwierzył. Spojrzał mu w oczy i ujrzał w nich własną śmierć. Mieszkał z
potworem, demonem i nie mógł nic na to poradzić.
Harry wstał
powoli i wyszedł. Nie chciał, aby jego wuj zobaczył, jak bardzo trzęsą mu się
ręce.
**
Następne
tygodnie minęły Harry’emu dość monotonie. Wstawał, gdy słońce pojawiało się na
niebie i szedł biegać. Ćwiczył, by nabrać mięśni i po to, by nie myśleć. Nie
chciał zastanawiać się, czemu przerażone spojrzenia Vernona sprawiają mu tyle
radości ani rozmyślać, kiedy w końcu
przyjdzie list z Hogwartu. Chciał jak najszybciej zobaczyć swoich dawnych
przyjaciół, a jednocześnie bardzo się tego bał. Nie wiedział, jak wiele rzeczy
zmieniło się w tym świecie.
Czasem śnił. Widział siebie, stojącego w
wielkim, pustym pokoju. Otaczał go półmrok, ale mimo to, wiedział, że gdyby
zapalił świece, ujrzałby podłogę skąpaną w szkarłacie. Trzymał coś w ręku, coś
bardzo ważnego, ale nigdy nie potrafił zmusić tego Harry’ego, by spojrzał w
dół. Trwał nieruchomo, aż nadchodził świt i sen kończył się. Logiczne byłoby, gdyby
w nocy prześladowały go koszmary, ukazujące śmierć jego przyjaciół, ale nigdy
tak nie było. Niepokoiło go to, bo jakaś cząstka jego, której zupełnie nie
rozumiał, wiedziała, że to było właściwe. Musiał tylko sobie przypomnieć dlaczego.
Wciąż nie był
pewny, czemu wrócił do swojego jedenastoletniego ciała. Cały czas czekał na
jakiś cios, ale minęły dni, potem tygodnie, a on wciąż nie nadchodził. Milion
razy zastanawiał się dlaczego i nadal nie wiedział. Gdyby to Voldemort go
porwał, to już dawno powinien być martwy. Tom nigdy nie należał do szczególnie
cierpliwych osób. Drugą opcją było to, że Harry po prostu oszalał. Być może
znajduje się teraz w szpitalu i śni. Potter był jednak przekonany, że gdyby to
nie było rzeczywiste, to znalazłby się w zupełnie innym miejscu. Przebywanie w
towarzystwie Dursleyów napawało go lękiem i odrazą. Wciąż był dzieckiem i kiedy
Vernon znów zaatakuje, nie był pewny czy sobie z nim poradzi. Jeśli zbyt często
używałby magii, ministerstwo mogłoby uznać to za coś więcej niż przypadkowe
użycie. Z drugiej strony, nie mógł pozwolić, by mężczyzna znów go dręczył. Był
w kropce.
W końcu,
dokładnie tego samego dnia, jak za pierwszym razem, przyszedł list. Tym razem,
Harry nie pozwolił, by zobaczył go ktokolwiek prócz niego. Schował kopertę do
kieszeni jeansów, które spadały z niego przy każdym kroku i wrócił do kuchni.
Vernon obserwował go, czekając na jakąś oznakę słabości. Po drugiej stronie
stołu, Petunia po raz kolejny rzuciła im zdziwione spojrzenie. Nic nie
powiedziała, gdy Harry bez słowa wziął dwie kromki chleba i ruszył w kierunku
starej sypialni Dudleya, która teraz należała do Pottera. Wiele się zmieniło,
ale instynkt podpowiadał brunetowi, że ten spokój nie można trwać wiecznie.
W pokoju Harry
usiadł na łóżku i zaczął obracać kopertę w dłoniach. Ostrożnie ją otworzył i
zaczął czytać. Z każdym słowem zadowolenie zmieniało się w przerażenie. Z
wściekłością rzucił list na ziemię i schował twarz w dłoniach. Mimo to, przed
oczami wciąż miał kilka pierwszych linijek tekstu:
HOGWART
SZKOŁA
MAGII
i CZARODZIEJSTWA
Dyrektor:
Tom Marvolo Riddle
Gdzie, do cholery, był Dumbledore?